piątek, 31 sierpnia 2007

cześć

przenosze bloga na http://destination.blog4u.pl ponieważ ten blog się strasznie zacina i nie mogę pisać sprawnie notek. nie wiem czy tego skasuje. zapraszam na nowy blog

czwartek, 30 sierpnia 2007

ja

gdy rano się obudziłam nie byłam smutna. byłam zła na Scofielda. no bo co on sobie myśli?! że ma żone ale jakąś kobiete "na boku" też może mieć? nie nie... nie ma tak dobrze. niech się uczy wierności. a ja powoli, krok po kroczku zapomne o nim. choć będzie trudno... pojechałam do pracy w lepszym chumorze niż wczoraj wyszłam i obiecałam sobie wyjść w takim samym albo lepszym chumorze dziś. pacjęci byli mili i nie stwarzali kłopotów. choć ich głównym tematem też była żona Scofielda. nie tylko mi nie powiedział... no cuż. poprawiłam włosy (nie wiem po co) i poszłam do izby przyjęć. zrobić zastrzyk scofieldowi i usłyszałam przypadkiem kawałek rozmowy Bellica z Michaelem na temat jego żony. z tej rozmowy wynikało że żona scofielda nie jest zbyt porządna.
- oficerze Bellic
-kapitanie.
-a więc kapitanie. chciałabym zrobić panu Scofieldowi zastrzyk.
-oczywiście. my tylko rozmawialiśmy o tym co puszczalska żona Scofiela przeszmuglowała na intymną wizytę. bo jak by pani nazwała małżeństwo dla zielonej karty?
nic nie odpowiedziałam. a więc dla tego ścofield nic nie mówił.
-ale pani praca jest ważniejsza.- powiedział odchodząc. usiadłam na krześle a Scofield zaczął:
-uwziął się na mnie.
-trzymaj ręke prosto...
-ożeniłem się z nią żeby mogła dostać zieloną kartę- powiedział patrząc na mnie. unikałam jego wzroku...
-nie musisz mi się tłumaczyć- powiedziałam wstająć
-wiem. ale chcę...
wróciłam z Fox River do domu. a więc nie kocha jej... ale to nie zmienia faktu że musze przestać o nim myśleć. bo pierwsze co ci mówią gdy zaczynasz pracę w więzieniu, to to żeby nigdy nie zakochać się w więźniu...

wtorek, 28 sierpnia 2007

Zona

dzisiaj miałam na później do pracy ale wolałam przyjść wcześniej. no wiecie. wypełnić karty, sprawdzić listę pacjętów itd. gdy byłam już w Fox River i wszystko sprawdziłam miałam wizytę Scofielda. takie rutynowe badanie.
-usiądź.
-zostawiłaś go...
-co?
-kwiatka.
-jestem jak chomik. niczego nie wyrzucam...
-tak. te rupiecie tu są... przytłaczające.
-musiałbyś zobaczyć mój dom!
-no no...nie byliśmy nawet na jednej randce a ty już zapraszasz mnie do domu... myślałem że jesteś porządną dziewczyną...
-michael... wiesz że porządne dziewczyny kończą ostatnie...
-a ty gdzie kończysz?
-zależy od tego gdzie zaczynam...
i znowu patrzyliśmy na siebie. czułam jak zbliża się do mnie... ale weszła Penny.
-sara! masz pacjęta!
-ok...- powiedziałam i wyszłam. gdy opatrzyłam pacjęta znów spotkałam Penny.
-hej!
-cześć Penny
- wiesz że mają nam usunąć dotację po rozruchach?- następne 15 min przegadałyśmy o dotacjach. gdy zeszłyśmy na dół Penny weszła do pokoju a ja postanowiłam najpierw pójść do izby przyjęć i... zobaczyłam Scofielda jak przytula jakąś kobietę! stałam jak wryta aż w końcu podeszłam do strażnika i zapytałam kto to.
-to żona Scofielda. Nicka Volek.
- dziękuje- powiedziałam i poszłam do izby przyjęć. zamknęłam drzwi na klucz i rozpłakałam się. po głowie kołatały mi się różne rzeczy. dlaczego on mi nie powiedział? wtedy napewno zachowałabym jakiś dystans do niego... nie wiem ile tak siedziałam. ale gdy podeszłam do lustra wyglądałam jak czupiradło. rozmazany makijaż, oczy czerwone... podeszłam do kranu i umyłam twarz. podmalowałam się i wyszłam na spacerniak. znalazłam Scofielda. chciałam to skończyć.
- Michael... doceniam to wszystko co dla mnie zrobiłeś ale chce żeby nasze kontakty skoczyły się na kontaktach lekarz-pacjęt.
-sara...
-dla ciebie Dr. Tancredi. nauczyłam się już nie zwracać uwagi na obraźliwe komentarze pod moim adresem ale myślałam że przy tobie moge zrzucić cenzure.
-możesz!
-nie. za mało o tobie wiem- powiedziałam odchodząc
- moge ci o sobie opowiedzieć...
nie wiedziałam czy go słuchać. pojechałam do domu. chciałam żeby to był sen... usiadłam na kanapie i zaczęłam płakać. co mam robić?! tak bardzo chciałabym o nim zapomnieć! o jego oczach... ale musze mu codziennie robić zastrzyki... i patrzyć mu w oczy...

cd urodzin

czułam się nieswojo ponieważ rano opowiedziałam mu niemal całe życie... ale cuż...
-usiądź-poprosiłam i zabrałam się do robienia zastrzyku.
-wyrzuciłaś kwiaty...
- mówiłam że szybko więdną
-te jeszcze nie zwiędły.
-nie przywiązuje się do rzeczy nie trwałych.
-dlaczego taka jesteś?
-jaka?
-pesymistyczna
-cuż jest pesymizm a potem realizm
-nie. jest jeszcze optymizm, wiara, nadzieja...
- to mówi facet z 8 palcami?!
-miałem ich za dużo...
-michael to miłe z twojej strony że próbujesz mnie rozweselić ale ci się to nie uda...
-cuż... zobaczymy- wyszedł a ja pomyślałam że jest na tym świecie przynajmniej jeden człowiek który mnie rozumie... podeszłam do biurka i zobaczyłam małe śliczne origami-kwiatek. uśmiechnęłam się do siebie a po chwili zdałam sobie sprawę że mnie rozweselił. ale nie tylko... jeszcze zwiększył uczucie jakie rośnie we mnie do niego... położyłam kwiatka za szybką z lekarstwami i wróciłam do domu. próbowałam zasnąć ale nie udawało mi się to. myślałam o nim... może to przeznaczenie? gdyby mój ojciec wiedział że zakochałam się w więźniu wpadłby w szał... zaraz... napisałam "że zakochałam się w więźniu"...?

poniedziałek, 27 sierpnia 2007

cześć

siemka! hmmm... troszkę mało ludzi wchodzi na mojego bloga... ale cuż mam tutaj taką małą ale koffaną grupkę luddzi którzy wchodzą regularnie i chce im bardzo podziękować. gdyby nie wy to chyba bym juz dawno skasowałabym tego bloga... dzieki!!!

niedziela, 26 sierpnia 2007

urodziny

dzisiaj kończe 29 wiosenek. stara jestem co? ale nie robie imprezy na całe miasto i nie zapraszam przyjaciół. ide do pracy i jestem w niej do późna żeby zabić czas.
dziś miałam nadzieje na spokojny dzień. usiadłam na fotelu i zaczęłam czytać listę pacjętów, gdy nagle weszła Penny z bukietem kwiatów.
- oooo Penny od kogo te kwiaty?
-są dla ciebie- roześmiała się Penny- ja nawet nie pamiętam kiedy ostatnio dostałam od męża czekoladę a co dopiero kwiaty!
-mężczyźni...
-ta... ale ja już zmykam.
-ok- popatrzyłam na karteczkę na której było napisane (a raczej nabazgrane):
"w dniu 29urodzin, wszystkiego najlepszego.
tata"
a więc to mój ojciec... postawiłam wazonik na biurku i włożyłam tam kwiaty. chwilę póżniej wszedł Scofield.
-dzień dobry.
-dzień dobry. usiądź- Michael posłusznie usiadł a ja zajełam się opatrywaniem jego palców i łapaniu go na patrzeniu na mnie. a może to on łapał mnie? nagle Michael zapytał:
-od kogo te kwiaty? od wielbiciela?
- nie. są od mojego ojca.
- z jakiej okazji?
-dzisiaj są moje urodziny
-naprawdę?
-tak...
-wszystkiego najlepszego- powiedział a dla mnie to znaczyło więcej niż te cholerne kwiaty od ojca i jego prezenty. chociaż nie patrzyłam na Scofieleda to wiedziałam że on on patrzy na mnie... zielonymi, czułymi oczami... z jednej strony chciałam zeby tak na mnie patrzył a z drugiej tego nienawidziłam...
-dziękuje.
- ale urodziny to powód raczej do radości niż do smutków. no chyba że jubilat czuje już lata na karku...
- mam 29lat. nie martwi mnie mój wiek.- zaśmiałam się.- ale mój ojciec był na moich urodzinach tylko 6 razy. a te kwiaty i tak za chwilę zwiędną. smutnie to zabrzmiało??- Michael pokiwał głową
-nie ma o czym mówić.
-przykro mi że to tak widzisz. mówię o kwiatach- powiedział i wyszedł.
mi też jest przykro... kolejną godzinę spędziłam na gadaniu z Penny. a potem przyszedł scofield...
cdn

piątek, 24 sierpnia 2007

kolejny dzien

dlaczego on mi nic nie mówi? myślę żę czs pogodzić się z tym że nic pomiędzy nami nie może być. koniec. temat scofielda zamknięty. rano wstałam i jak zawsze zjadłam śniadanie, ubrałam się, umyłam i pojechałam do Fox River. dam sobie spokój ze scofieldem ale... najpierw sprawdze jego przeszłość. sam mi niczego nie powie a ja musze wiedzieć.
po pracy zostałam jeszcze w Fox River i zaczęłam przyglądać się jego aktom. nagle do gabinetu weszła penny.
- prześladujesz go!
-nieprawda! ja tylko chce się czegoś o nim dowiedzieć...
- dlaczego?
-bo on mnie okłamał
-oni wszyscy cię okłamują. masz przed sobą całe życie! idź do domu
-tak... dzięki
- cześć
-cześć
penny wyszła a ja znalazłam adres psychologa scofielda i na drugi dzień tam poszłam.
-dzień dobry
-dzień dobry
-chciałabym się dowiedzieć z jakimi przypadłośćiami zgłosił się do pana michael scofield?
- ja nie mogę ujawniać takich informacji...
-jestem lekarką w więzieniu w jakim on teraz przebywa. dla dobra pacjęta możemu dzielić się informacjami.
-dla dobra?
-chciałabym do niego dotrzeć. myślę żę mi się to uda.
- tak... a więc michael trafił do mnie ponieważ po traumatycznych chwilach z dzieciństwa miał bardzo niską samoocenę i jeszcze coś...
- tak?
-michael to geniusz.
- proszę?
- widzi pani... gdy my widzimy lampę, on przetważa wszysko. stojak, klosz, żarówke, podstawkę... człowiek z niskim IQ mający takie "objawienia" pewnie by zwariował ale michael ma wysokie. przy tych wszystkich dolegliwościach i dzieciństwie, bardzo wyczulił się na krzywdę innych. działał charytatywnie i pomagał ludziom.
-pierwsze słysze- odparłam zdziwiona
- w takim razie nie zna pani michaela scofielda.
-tak...
po tej rozmowioe pojechałam do Fox River i zobaczyłam michaela przy bramce więc podeszłam do niego. zanim jednak zaczęłam rozmowę, zrozumiałam coś... ja nie umiem przestać o nim myśleć... jego oczy wpatrywały się we mnie... poczułam, że ja poprostu chcę z nim być. i że w tym momęcie nie ma znaczenia dla mnie czy ktoś to akceptuje czy nie...
-michael. byłam u twojego psychologa... mam nadzieje że się nie obrazisz.
-nie. a co ci powiedział?
- że jesteś wyczulony na krzywdę innych. co się stało z tym michaelem?
- jego już nie ma.
- gdybiś chciał kiedyś porozmawiać... to możesz na mnie liczyć.
-dziękuje...
pojechałam do domu i zaczęłam o nim myśleć. o tym jak w rozruchach do mnie mówił, jak na mnie patrzy... jak się uśmiecha... czy... czy... ja... go... kocham?

środa, 22 sierpnia 2007

po rozruchach

rano obudził mnie dżwięk telefonu. dzwonił Pope
-Sara. Ja rozumiem co ty teraz czujesz. jeśli chceż dam ci wolne do końca miesiąca...
-nie. nie miał by mnie kto zastąpić. po za tym czuje się dobrze.
-sara...
- ja czuje się dobrze i mogę wrócić do pracy.
-dobrze ale dziś będziesz mieć tylko jednego pacjęta. jakiego chceż?
-a reszta?
-pojedzie na obserwację do szpitala.
-a więc Scofield.
-scofield? bardzo dobrze. to dobry chłopak. czasem zastanawiam się jak tu trafił...
-ja też- powiedziałam cicho
-proszę?
-nie nic... dowidzenia.
-dowidzenia.
godzinę potem byłam już w Fox Riwer. strażnik przyprowadził scofielda. michael usiadł na krześle i zaczął:
- myślałem że weźmiesz sobie urlop..
-a kto by mnie zastąpił? bardzo dziękuje ci za pomoc.
-ale chyba nie czujesz się moją dłużniczką?
-owszem. ale jest coś co mnie nurtuje.
-co?
-mówiłeś że przydzielono ci tutaj usówanie toksycznej pleśni a nikt takiego czegoś nie zlecał żadnemu więźniowi...
-czy mogę już odejść?
-michael. nie bądź taki. wytłumacz mi to.
-dziękuje- wstał i wyszedł a ja pomyślałam że nie mam szczęścia do mężczyzn.jednak odwróciłam się i zobaczyłam że gdy strażnik zakładał mu kajdanki on patrzył na mnie. nasze wzroki się spotkały. patrzyliśmy sobie w oczy a ja miałam nie pohamowane wrażenie że on czuje to co ja. jednak on spuścił wzrok i podążył za strażnikiem...

poniedziałek, 20 sierpnia 2007

...ale nagle wybiegł jakiś więzień i rzucił się na mnie i Michaela! michael odepchnął mnie i rzucił się na niego. szamotali się tak a ja nie wiedziałam co mam robić. nagle podbiegł drugi więzień i zaczął bić Michaela. kopnęłam go z całej siły a on zaczął krzyczeć. michael też sobie poradził. chwycił mnie za ręke i pociągnął za sobą. biegliśmy tak dość długo. gdy dotarliśmy na miejsce okazało się że tam też jest pełno więźniów.
- to koniec- szepnęłam
-nie. jeśli pobiegniemy w tamtą stronę uratujemy się.
-michael jeśli się mylisz...
- biegnij za mną!- pobiegłam za michaelem nie dlatego że musiałam ale coś nakazywało mi go słuchać. wiedziałam że przy nim jestem bezpieczna. i nie myliłam się. dotarliśmy do jakichś drzwi.
-wyjdź i powiedz im że sama się wydostałaś.
-a ty? co zrobisz?
-usune się. wróce do celi- popatrzył na mnie a ja poczułam że tak bardzo chciałabym go przytulić... zamiast usłyszeć "musisz iść", usłyszeć "jestem tu"... chciałaym nie czekać aż to minie ale powiedzieć mu co do niego czuje... ale nagle zobaczyłam na jego koszuli czerwoną kropkę.
-michael...
-tak?
-oni nas widzą...
-musisz iść
-nie zostawie cię!
-idź!- michael wypchnął mnie przez drzwi i antyterroryści zaczęli strzelać. "michael. musisz przeżyć!" pomyślałam. wysocy mężczyżni zaprowadzili mnie do do mojego ojca.
-tata?!~
-sara! mówiłem żebyś nie przyjmowała tej pracy!
-tato a morze by tak "dobrze że żyjesz"?!
-sara... ja tylko chce ci uświadomić że popełniłaś błąd!-nie mogłam już go słuchać więc poszłam do punktu opatrunkowego. gdy mojego ojca nie byłozajrzałam na listę rannych i martwych. nie było tam michaela. niedaleko przechodził Ron- człowiek który daje zadania grupie remontowej- więc zapytałam:
-ron...
-tak?
-dlaczego zleciłeś usówanie toksycznej pleśni ze ścian więźniowi?
- nie zrobiłem niczego takiego...
-napewno?
-tak...
-a więc przepraszam...- nurtowało mnie to że michael mnie okłamał. ale po przyjściu do domu zaczęłam się zastanawiać jak to jest że ja mu wyrządziłam tyle złego a on nade mną czuwa. czy napewno Bóg jest przy mnie? wierze że tak...

sobota, 4 sierpnia 2007

rozruchy2

jego zielone oczy uspokoiły mnie. ale czy mu ufać? nie miałam wyboru...
-złap mnie za ręke!- krzyknął
złapałam się jego ręki i on szybko wciągnął mnie na górę.
-musimy iść obok tych przewodów- powiedział i lekko dotknął mojego ramienia a ja mimowolnie odsunęłam się od niego.
- nie bój się. nie zrobie ci krzywdy...- szepnął i popatrzył na mnie z... sama niewiem co to było... szliśmy długo aż zaczęło brakować mi tchu.
- wszystko dobrze? - zapytał michael
-tak- skłamałam
szliśmy jeszcze trochę aż zaczęło mi się robić słabo.
-wiesz co michael... chyba potrzebuję chwilki...
-to już nie daleko ale jeśli chceż to możemy odpocząć.
-tak...
siedzieliśmy tak w milczeniu aż odezwał się michael:
-byłaś kiedyś w Baji?
-nie
- tam, jest pięknie! 50centów za piwo a w promocji 25... hamak na pokładzie statku...
popatrzyłam na niego nieprzytomnie.
-a może byłaś w tajlandii?
-nie
- tajlandia jest świetna!
-michael jeśli chceż mnie uspokoić to marnie ci to idzie...
- ale przynajmniej próbuje- odpowiedział ze śmiechem.
-michael?
-tak?
- dlaczego tu jesteś?
-nie rozumiem...
- nad stropem. ryzykując życie...
- potrzebowałaś pomocy i... przyszłem po ciebie.
- a s kąd znasz te drogi? przejścia?
- pierwszym zadaniem jakie mi tutaj przydzielili było czyszczenie toksycznych pleśni więc jestem zapoznany z terenem
-mam nadzieje że miałeś maskę- powiedziałam cicho
- proszę?
- mam nadzieje że miałeś maskę...
-tak... miałem maskę...- powiedział i ruszyliśmy ale michael nagle się zatrzymał. i... nagle ze stropu wychyliła się gowa więżśnia któremu wbiłam strzykawkę! mike kopnąg go i mogliśmy uciekać dalej. mike zeskoczył z jakiejś wysokości ale ja na myśl że mam zeskoczyć dostawałam ciarek więc michael wziął mnie na ręce. gdy już byłam na ziemi michael zaczął na mnie patrzyć tymi zielonymi oczami. ja też patrzyłam na niego. czułam jego oddech i chciałam żeby ta chwila ciągnęła się wieki ale...


CDN

czwartek, 2 sierpnia 2007

rozruchy1

dziś w nocy W OGÓLE nie mogłam spać. w myślach wracały do mnie złe wspomnienia i jego oczy... zielone... piękne... czułe... to jak na mnie patrzy... jak się uśmiecha... jak do mnie mówi... dlaczego nie mogłam zakochać się w koledze?! w znajomym?! niewiem... ale mogłabym codziennie wpatrywać się w te oczy...

do pracy nie chciał mnie wpuścić brad. mówił coś o niebezpieczeństwie ale ja go nie słuchałam. tam byli chorzy ludzie a ja musiałam im pomóc. brad w końcu pozwolił mi iść na izbę i dał strażnika "gdyby coś było nie tak". ale gdy węźniowie zaczęli mnie atakować jego nie było. przestraszona schowałam się w izbie. wszędzie dobiegały mnie ich głosy... chwyciłam jakąś strzykawkę i wbiłam ją jakiemuś więźniowi. nagle z góry dobiegł mnie kogoś głos. podniosłam głowę i zobaczyłam te zielone oczy...


cdn

niedziela, 29 lipca 2007

dzisiaj rano źle się czułam ale nawet nie brałam pod uwagę nie pójścia do pracy. nie miał by mnie kto zastąpić i ... Scofield. chciałam go zobaczyć. porozmawiać z nim. dlaczego? sama nie wiem ... przemogłam się, wstałam zjadłam śniadanie i pojechałam do pracy. kolejny raz.


dziś miałam mieć tylko Scofielda. gdy wchodził do ambulatorium poczułam jego oczy na mnie... tak... te oczy.. zielone... piękne i mam nadzieje że należą już do nie innej kobiety...
- dzień dobry- powiedział
-dzień dobry Scofield... co stało ci się w oko?
-hmmm... zaliczyłem łokcia gdy grałem w kosza....
-acha. mogę to zobaczyć?
-tak proszę
-wiesz że tu zginiesz jak nie będziesz uważał...
-załóżmy się. jeśli wyjdę żywy to zabiorę cię na kolacje...- popatrzyłam na niego zdziwiona- na lunch? na kawę?
-michael... to właśnie przez ten swój urok możesz narobić sobie kłopotów na spacerniaku...- michael popatrzył na mnie z lekkim zrozumieniem a ja wyszłam nic nie mówiąc. czyżbym kryła się przed uczuciem? sama niewiem... wróciłam do domu i poszłam na spacer żeby to przemyśleć.

piątek, 27 lipca 2007

cd

Gdy opatrzyłam pacjentów i już miałam wracać do domu usłyszałam krzyk strażników. chwile potem przyprowadzili do mnie scofielda który... NIE MIAŁ 2 PALCÓW!
-poradze sobie- powiedziałam do Brada który gapił się jeszcze oszołomiony.
-PORADZE SOBIE!-powtórzyłam a gdy wyszli zwróciłam się do scofielda:
-kto ci to zrobił?!
-nie chce cię okłamywać...
-michal...
-sara! opatrz mi te palce...
-dobrze...- powiedziałam i wyszłam do strażników.
-kto mu to zrobił?
-to był wypadek.
-oświeć mnie
-w szopie leżał sekator a on na niego nadepnął.
-ostrze przebiło podeszfę?
-tak
-to dlaczego nie miał buta?
-jak juz powiedziałem wszystkim się zajeliśmy...- strażnicy odeszli a ja o nic nie pytając opatrzyłam ranę scofieldowi. wieczorem byłam w domu i cały czas myślałam o nim... jego oczy... jego uśmiech... to mną zawladnęło... chciałabym poświęcić mu węcej czasu...

wtorek, 24 lipca 2007

dziś rano wstałam do pracy chętniej. i już przy śniadaniu zdałam sobie sprawę że nie tylko ja go... hmmm....yyyy... lubię. wczoraj dzwoniła do mnie kucharka z FOX RIVER i :
-ty to jesteś szczęściara...
-dlaczego?
-nobo możesz patrzyć się w te oczy scofielda.... ech...
- ja nie jestem nim zainteresowana
-a on tobą tak...
-co?!
-no nie widziałaś jak się na ciebie patrzy? maślane oczka i cały czas próbuje nawiązać z tobą kontakt a ty go unikasz!!!
- bo nie mogę być blisko zakolegowana z więźniem!
-daj mu szansę
-boje się że mnie zrani...
-całe życie się bać nie możesz... ok woła mnie mój Scofield...
-arnold?
-taaa.. wolałabym michaela ale cuż... ceść
-pa
ta rozmowa była dziwna... ale może Suzan ma racje? nie moge go unikać... dobra. ide do pracy.

więźniowie dziś byli niespokojni. rzucali się,krzyczeli. a gdy przyszła kolej na michaela z miłym uczuciem stwierdziłam że on sie nie rzuca. wyęłam urządzenie którym miałam mu zrobić badania,pobrałam krew i położyłam na licznik.
-ile to potrwa?
-medycyna poszła naprzód. wystarczy 10sekund.
-mhm
-denerwujesz się...
-naprawdę?
-pocisz się...
-to przez te igły. nie przywykłem.
-z twoimi tatuażami i cukrzycą?hmmm.. jest wynik. mam złą wiadomość. masz cukrzyce...-michael uśmiechnął się.
-jeszce coś?
-nie. do zobaczenia jutro...
michael wyszedł i weszła pielęgniarka penny.
-milusi...
-więzień-dokończyłam-jest w nim coś dziwnego..
-co?
-przeczytałam mu wyniki badań a on się uśmiehnął jakby poczuł ulgę...
-nie przejmuj się... masz pacjęta pod 10.
-ok dzięki.-wyszłam myśląc o dziwnym zachowaniu scofielda.


CDN

niedziela, 22 lipca 2007

w nocy nie mogłam spać ciągle drenczyły mnie wspomnienia. narkotyki, alkohol, niemoc... gdy udało mi się zasnąć jakby zachwilę zadzwonił budzik i musiałam wstać. umyłam się, ubrałam, zjadłam śniadanie i po chwili byłam w FOX RIVER. tego dnia miałam wrażenie że na coś czekam i dopiero gdy nadszedł czas wizyty Scofielda, to uczucie minęło. wszedł swoim pewnym krokiem i zagadnął:
-czy my sę nie znamy?
- zapamiętałabym.
-to komplement?
-nie.
-mhm-odparł rozbawiony
- czy ty napewno masz cukrzyce?
-od dziecka...
-nie czujesz mrowienia w ciele? nie pocisz się?
-nie...
w tym momęcie zadzwonił telefon. rozmawiałam krutko śledząc kazdy krok scofielda. stanął przy oknie i patrzył na spacerniak.
-będe musiała zrobić ci jutro badania...
-ok. nie ma sprawy- powiedział z uśmiechem i wyszedł. dziś wychodziłam z pracy i w cale się nie cieszyłam... pierwszy raz chciałam zostać... z nim... lepiej go poznać... wróciłam do domu zmęczona walnęłam się na kanapę i włączyłam telewizor. nawet się nie obejrzałam a zasnęłam...

piątek, 20 lipca 2007

dzień w pracy...

obudził mnie dżwięk telefonu. dzwonił mój ojciec.
-sara! ty chyba nie myślisz serio o pracy w Fox River!
- tato... ja ją już przyjęłam...
- co?!
- za godzinę mam być w pracy więc zadzwoń potem.
- sara nie bądź głupia!
-byłabym gdybym nie przyjęła tej pracy!- rozłączyłam się i wyszłam z mieszkania.
o 8.15 byłam w pracy. popatrzyłam na listę więźniów którzy mają dziś wizytę. hmm... Alex Reed, David Lex, Michael Scofield, Veron Slix... Michael Scofield? to chyba jakiś nowy...ciekawe jaki jest... cuż. taki jak inni. pacjęci byli dziś wyjątkowo spokojni. tylko David się rzucał. przyszła kolej na Scofielda. już gdy wszedł coś w nim mi nie pasowało. był przystoiny...
-dzieńdobry
-dzieńdobry.usiądź.
-jestem Michael
- Scofield. czytałam akta.
- a ty? jak masz na imię?
-dla ciebie dr Tancredi.
-jak gubernator? jesteś z nim spokrewniona?
zirytowało mnie to że kojaży mnie z ojcem.
-nie przypuszczałem że spotkam córkę "sprawiedliwego Franka" w więzieniu. i to w roli lekarki...
- wierze w pracę społeczną- powiedziałam zgodnie z prawdą.
-"zmień siebie zanim zmienisz świat"
popatrzyłam na niego zdziwiona.
- co?
-to motto mojej pracy dyplomowej...
- to byłaś ty? a ja myślałem że Ghanti!
-hahaha- zaśmiałam się- zabawny jesteś... siedź tu. zaraz wracam.
wyszłam po insulinę i wróciłam szybko.
-więc... dostanę większy zapas insuliny?
-sprytnie. rzadnych strzykawek.
- nie jestem ćpunem. zaufaj mi...
-za tymi murami zaufanie nic nie znaczy.
-to znaczy że będziemy się często widywać?
-tak...
Michael wyszedł a ja byłam zdziwiona. on nie jest taki jak wszyscy... cuż może uda mi się dotrzeć do niego... wróciłam do domu i od razu położyłam się spać.